Wyobraź sobie podróż, w której przeszłość i przyszłość mieszają się ze sobą, a Twoje marzenia stają się rzeczywistością. Miguel Gomes, portugalski reżyser, zabiera nas w niezwykłą eskapadę przez Azję Wschodnią i Południowo-Wschodnią swoim najnowszym filmem "Grand Tour". Ta nostalgiczna opowieść odsłania blaski i cienie kolonializmu poprzez pryzmat baśniowej poetyki i mistycyzmu.
Podróż epickiej ucieczki w poszukiwaniu wytchnienia
Wyobraź sobie, że budzisz się w dawnym Rangunie (obecnie Yangon) w 1917 roku. Jesteś Edwardem Abbotem, brytyjskim urzędnikiem, który decyduje się na desperacką ucieczkę przed nękającą go przeszłością. Grand Tour okazuje się dla niego szansą na wytchnienie – wyrusza w niezwykłą podróż przez Bangkok, Sajgon, Osakę i Szanghaj.
Gomes snuje tę opowieść niczym bajkę, pełną wyobraźni i goryczy. To pełna melancholii, nostalgiczna wyprawa, podczas której Abbot będzie mógł w końcu odpocząć. Niestety, przeszłość nie chce tak łatwo odpuścić.
Tradycyjny grand tour był zarezerwowany dla uprzywilejowanych białych, którzy wzmacniali swój kapitał kulturowy podczas europejskich wycieczek. Gomes przenosi ten koncept na grunt Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej, nakładając na podróż romantyczny filtr, w którym egzotyczne miejsca mają być trajektorią dla ucieczki.
Orientalna nostalgiczna wycieczka postkolonializmu
Czasami recenzja filmu "Grand Tour" przypomina nam o pocztówkach z przyszłości – dwa różne porządki czasowe tworzą magiczną jedność. Nowoczesność zerka ukradkiem, a sny przewijają się w kolorze. To manipulacja możliwościami filmowego medium, w której Gomes zachwyca się egzotyką Orientu.
Dokumentalne wstawki oddają turystyczny punkt widzenia reżysera. Jakby wrzucał on swoje wspomnienia z podróży przez Azję i zachwycał się egzotyką tych miejsc. Recenzja Grand Tour na Filmwebie pokazuje uliczne przestrzenie i codzienne rytuały mieszkańców.
- marionetkowy teatr cieni z Birmy
- buddyjski pochód w Japonii
- zabawy i gry w Wietnamie
Jednak ten kolonialny punkt widzenia stwarza dystans, rodząc pytanie, czy Gomes nie tworzy kolejnej utopijnej poezji kolonialnej obojętności. Być może to nostalgiczne spojrzenie w stronę ery kolonializmu.
Czytaj więcej: Czerwone maki: Ta recenzja wstrząśnie widzami!
Mistycyzm uwikłany w kolonialną przeszłość i utopijność

Recenzja "Grand Tour" zachwyca najbardziej, gdy Gomes przypomina nam o samej sztuce filmowej. Cenzuruje dialogi, teatralizuje sceny i miesza dokument z fikcją. Rozpyla mistycyzm zaklęty w bezczasie, a my odbywamy podróż przez Azję – od Birmy po Wietnam.
Trudno określić, gdzie dokładnie się znajdujemy na mapie czasu. Dysonans wybrzmiewa gdzieś w tle, a baśń stale rządzi się swoimi prawami. Optyka Gomesa pozostawia margines na poznawcze odchylenia i niejasności.
Reżyser uwikłany jest w kolonialną przeszłość i utopijność swoich wizji. Nie rozlicza się z grzechami historii, a magia opowieści nie przysłania aż tak bardzo odprysków kolonialnych doświadczeń. Są one gdzieś w podglebiu tej historii – w atmosferze, słowach bohaterów i tożsamościowej tkance.
Gomes zabiera nas w podróż, w której trudno czasem odróżnić sen od jawy. Jednak ta recenzja nowego filmu Grand Tour jest jak najdalszy od zwykłej, turystycznej wyprawy.