Czy nowy film Alexa Garlanda pt. "Civil War" to jedna z najbardziej kontrowersyjnych produkcji ostatnich lat? Według najnowszej recenzji na Filmweb, ta mroczna wizja podzielonej Ameryki zdaje się wstrząsać Polaków. Reżyser stawia fundamentalne pytania o rolę mediów i granice etyki dziennikarskiej. Czy obrazy zła znieczulają na zło? A może fotoreporterzy tylko robią to, co do nich należy - dokumentują rzeczywistość? Zapraszamy na wnikliwą analizę tego niepokojącego filmu.
Rzeczywistość ważniejsza niż propaganda
Najnowszy film Alexa Garlanda, Civil War, to niemal z pewnością jedna z najbardziej kontrowersyjnych produkcji ostatnich lat. Reżyser bierze historię współczesnych Stanów Zjednoczonych i delikatnie trąca ją w stronę czarnowidczego "co by było gdyby". Zamiast skupiać się na eskalującej wojnie amerykańsko-amerykańskiej, Garland stawia na opowieść o świadkach tego konfliktu.
Główni bohaterowie, grupa dziennikarzy przemierzających ogarnięte "drugą wojną secesyjną" Stany Zjednoczone, stają przed dylematami etycznymi. Czy w obliczu zła lepiej odwrócić wzrok, czy raczej udokumentować je za pomocą obiektywu? Reżyser pyta, na ile analogowa etyka dziennikarstwa wytrzymuje konfrontację z cyfrową rzeczywistością.
Jedną z najciekawszych postaci jest weteran Lee, grana przez Kirsten Dunst. Jej przeszłoń jako fotoreporterki i obecny stan emocjonalny stanowią lustro, w którym odbija się tragedia dojrzewania. Tylko czy młoda Jesse, dziewczyna z aparatem w ręku, zdoła uniknąć tego samego losu?
Wojna w każdym z nas
Tytułowa "Civil War" okazuje się toczyć w każdym i w każdej z nas. Granica między "nie patrzę, bo jestem tak delikatna" a "nie patrzę, bo mam to w dupie" jest bowiem bardzo cienka. Garland nie oskarża jednak mediów o stronniczość - sam zdaje się wątpić, czy obrazy zła rzeczywiście mogą je zwalczyć.
Reżyser świadomie czyni zło w swoim filmie banalnym. Nie jest to horror demoniczny, a raczej gorzka refleksja nad małostkowością ludzkich motywacji. Amerykański prezydent, grany przez Nicka Offermana, okazuje się nijaki i bezmyślny. A jednak jego wpływ na bieg wydarzeń jest kluczowy.
W końcu Civil War stawia fundamentalne pytania. Czy fotograf przestaje być człowiekiem, gdy znieczula się na cierpienie? Czym w ogóle jest człowieczeństwo? Garland nie daje jednoznacznych odpowiedzi, pozostawiając widza z poczuciem niepokoju i przemyślenia.
Czytaj więcej: Happy Valley 2023 - recenzja serialu policja, Yorkshire, mroczny
Analogowe piętno na cyfrowej rzeczywistości

- Reżyser bawi się koncepcją "shoot" - czy chodzi o fotografowanie, czy strzelanie?
- Obrazy w filmie regularnie zastygają w fotograficznych stopklatkach, a kamera rejestruje detale spoza wojennego "realizmu".
To nietypowe połączenie high-budget widowiska i specyficznej, garlandowskiej estetyki czyni Civil War wyjątkowym doświadczeniem kinowym. Reżyser umiejętnie buduje napięcie, płynnie przechodząc od ciszy do huku wystrzałów, od spokoju do gwałtowności.
Opowieść Garlanda to także opowieść o konflikcie pokoleń. Stara wyjadaczka Lee i młoda adeptka Jesse stanowią odbicie swojej epoki - analogowej i cyfrowej. To w tym starciu odciska się piętno wojny, która toczy się nie tylko na ulicach Ameryki, ale także w ludzkich duszach.
Czy Civil War to kontrowersyjna wizja przyszłości, czy raczej bezlitosne spojrzenie na teraźniejszość? Jedno jest pewne - ten film, podobnie jak Avengers: Endgame, pozostawi niezatarte piętno na wyobraźni widzów. Rzeczywistość okazuje się tu bowiem ważniejsza niż wszelka propaganda.